Artykuł, który ukazał się w lutym 2023r. w „Zwierciadle”

Każda rana wie jakiego uzdrowienia potrzebuje

Po okresie pandemii psychoterapia przeszła ogromną transformację; dotyczy to zarówno terapeutów jak i pacjentów. Coraz więcej osób przychodzi do gabinetu terapeuty nie z konkretnym problemem ale z cierpiącą duszą. Żeby dotrzeć do duszy pacjenta terapeuta musi dotknąć swojej duszy.

O tym jak pracować z duszą rozmawiam z Anną Rogowską, psycholożką, pracująca głównie z kobietami pomagającymi innym kobietom (www.anna-rogowska.pl)

Anna Rogowska: Myślę, że ten temat dotyczy nie tylko psychoterapeutów, bo nie tylko do nich przychodzą ludzie z bolącą duszą ale również np. lekarzy. Żyjemy w świecie, w którym dominuje rozdzielanie tego co jest połączone i niestety już przywykliśmy do tego podziału. Mamy podział na głowę i serce. Jest też ciało którym zajmuje się medycyna. Emocje to domena psychologii. Element duchowości jest totalnie zagubiony, gdzieś zanika w naszej kulturze. Monopol na duchowość mają wielkie systemy religijne, w których jest ona ujęta w konkretny wzór; konkretne praktyki i miejsca, w których można doświadczać duchowości. Na drugim biegunie jest cały wachlarz praktyk z pogranicza ezoteryki. Brakuje takiego obszaru gdzie duchowość może być codzienna, cielesna, zwyczajna. To jest chyba największa tęsknota naszych czasów.

Zwierciadło: Chyba nie ma nawet definicji duchowości. Zwykle utożsamiamy ją z religijnością. Kiedy pytam pacjenta o jego duchowość dostaję odpowiedź: ,,Jestem wierząca ale nie praktykująca”. Albo: ,,Wierzę w jakąś siłę wyższą ale nie chodzę do kościoła”. Ja duchowość rozumiem jako zmysłowość, wewnętrzną wolność, autentyczność. Dusza jest dla mnie synonimem indywidulanej drogi życiowej, której czasami szukamy przez całe życie. W trakcie tego poszukiwania, na różnych etapach rozwoju potrzebujemy kogoś, kto wysłucha z uwagą, bez oceniania, bez dawania rad. Myślę i mam nadzieję, że jestem dla pacjentów taką osobą. Coraz częściej przychodzą do mojego gabinetu osoby, które nie chcą niczego ,,przepracowywać”. Mówią: ,,Właściwie to nie mam żadnego poważnego problemu”, albo ,,Nie wiem czy to jest temat do terapii”, ,,Mam dobre życie, ale… za czymś tęsknię”, albo ,,Przyszłam tak tylko porozmawiać”. Nadal panuje przekonanie, że do terapeuty przychodzi się wyłącznie z problemem. Często pierwsze pytanie na sesji brzmi: ,,W czym mogę pani pomóc. Z jakim problemem pani przychodzi?”. Tymczasem dusza każdego z nas ma czasami ochotę przyjść do drugiego człowieka (drugiej duszy), usiąść naprzeciwko i po prostu pobyć razem. Nie potrzeba zbyt wielu słów, przynajmniej na początku, ważne by usadowić się i poczuć czy to jest to miejsce i ten właściwy człowiek, poczuć czy jest tu przestrzeń na zaufanie.

AR: Czuję, że to jest o spotkaniu w jakiejś innej relacji, na szerszym poziomie, nie z ról: kto do kogo przychodzi. Spotkanie, na którym można się poprzyglądać, poczuć, usłyszeć, zobaczyć siebie w drugim człowieku, w przestrzeni temu dedykowanej. Sama obecność i cisza wiele zmienia. Uprzedzam moje klientki, że pracuję z ciszą. Pandemia uwrażliwiła nas na to, co naprawdę ważne w życiu. Zwyczajowo kiedy ktoś przychodzi do terapeuty to doświadcza braku, albo coś go boli. Ale to doświadczenie pustki lub bólu wcale nie musi mieć odzwierciedlenia w codziennym życiu. Czasami pacjent mówi: „Powinnam być szczęśliwa. W oczach świata odniosłam sukces. A czuję, że czegoś mi brakuje. Ta pustka staje się nie do zniesienia. Nie da się jej niczym zapełnić. Wstyd nie pozwala się przyznać, bo przecież mam wszystko to, o czym inni tylkomarzą.” To rodzi samotność i niezrozumienie. To dobry moment na zatrzymanie. Może popchnąć do poszukiwań.

Z: Czym dla ciebie jest duchowość?

AR: Połączeniem; ze sobą, ale też poczucie połączenia z czymś więcej, czego mogę doświadczać cieleśnie, ale też w życiu. To także uczucie prowadzenia i zaufania. To wolność w głowie, spokój w sercu i bezpieczeństwo w biodrach. To też tęsknota za jakąś sobą: za sobą, którą byłam lub nie mogłam być. I tu dochodzimy do najbardziej subtelnej warstwy, trudnej do nazwania słowami, z której można zaczerpnąć. Wystarczy powędrować pomiędzy słowami. Motyw pracy z duchowością jest o znalezieniu mapy do tego miejsca najbardziej subtelnego, niezniszczalnego, w którym można dostać to czego nam brakuje, uzdrowić każdą ranę. Dla mnie, w mojej pracy tą mapą są baśnie. Baśnie, sny i ciało mówią tym samym językiem. Językiem bez słów, który każdy rozumie. Dlatego pomagają odnaleźć ścieżkę do duchowości. Do tej własnej, codziennej, cielesnej, do takiej mądrości, zapisanej bardzo głęboko w nas.

Z: Czy we współczesnej kulturze ta ścieżka została zapomniana? Czy terapeuta nie pracujący z baśniami nie może pracować z duchowością?

AR: To nie jest jedyna droga. Mówię o baśniach bo to jest moja działka, to drzwi przez które prowadzę do doświadczania własnej duchowości. Czuję, że w pracy z baśniami ta mapa najłatwiej się rysuje. Baśnie są stare, starsze niż psychologia, filozofia, religia. Ludzie od zawsze siadali przy ogniu, patrzyli w rozgwieżdżone niebo i opowiadali historie po to, by zrozumieć siebie, świat i siebie w świecie. Od tysięcy lat zadajemy sobie te same pytania o to: kim jestem? O naturę wszechświata. Baśnie dają wskazówkę, że duchowość nie jest „gdzieś”, „kiedyś”, ale ,,tu i teraz’’, w ciele, w codzienności.

Z: Opowiedz o swoich zainteresowaniach baśniami.

AR: To jest ścieżka moich własnych poszukiwań. Studiowałam psychologię, bo to był mój wymarzony kierunek, miałam nadzieję że właśnie tam znajdę to czego szukam. Ale się rozczarowałam, że tutaj tego nie ma. Potem trafiłam na ścieżkę pracy z ciałem. Wreszcie próbowałam znaleźć metodę, która połączy te dwa światy. Trafiłam na nurt terapeutyczny psychologii zorientowanej na proces. Ale ciągle to nie było to czego szukałam, nie mogłam, nie chciałam tak pracować. To był też trudny czas zostawiania tego, w czym ulokowałam wielkie nadzieje. W końcu trafiłam do masażysty, który na małej karteczce, jak na recepcie, napisał tytuł książki: „Biegnąca z wilkami”. To było to. Tam znalazłam odpowiedzi na moje pytania. Dopiero praca poprzez baśnie i krąg kobiet dała mi przestrzeń, w której mogłam połączyć wszystko, czego się nauczyłam. I wiele więcej np. dodatkową warstwę odkrywania swojej duchowej ścieżki i tajemnicy naszej kobiecej ścieżki. To jest zachwycające, jak bardzo podobne jesteśmy w swej różnorodności.

Z: Młodzi terapeuci tuż po studiach stawiają na nieustającą edukację; wybierają najlepsze szkoły psychoterapii wiedząc, że tam dostaną narzędzia do pracy. Jednak myślę, że dopóki terapeuta sam nie przejdzie swoje drogi trudno będzie mu wskazać mapę pacjentowi, nie zajdzie z pacjentem dalej niż zaszedł sam. Jako terapeuci często nie uświadamiamy sobie że to my sami, nasze doświadczenia, także życiowe są najważniejszym narzędziem w pracy. Ważne są: nasze ciało, nasze emocje, nasze doświadczenia zawodowe ale też życiowe. Czuję, że tylko w ten sposób podchodząc do tego zawodu jestem w stanie swoją duszą dotknąć duszy pacjenta.

AR: To prawda nie poprowadzimy dalej niż same zaszłyśmy. Dużo pracuję z terapeutami więc znam ten świat ciągłego doskonalenia się. W pewnym momencie stajesz sięwyspecjalizowanym narzędziem do zajmowania się innymi i wtedy bardzo łatwo stracić poczucie: kim ja jestem – ja jako ja? Z badań wynika, że najbardziej terapeutyczna jest relacja. I jeżeli trudno jest mi być w relacji sobą to relacja z pacjentem nie może być autentyczna.

Z: Z badań wynika także, że dla powodzenia terapii ważna jest też charyzma terapeuty. Dla mnie charyzma to autentyczność, bycie w zgodzie z samym sobą. Pacjenci szukają nie tylko dobrego terapeuty ale także a może przede wszystkim człowieka.

AR: W naszym świecie charyzma może też być rozumiana jako autorytet a my jesteśmy trenowani do tego, żeby ufać autorytetom. I wpadasz w taki scenariusz, że jest ktoś kto zna cię lepiej i wie lepiej, poprowadzi cię, uzdrowi. A przecież to ty sama znasz siebie najlepiej. Decyzja o tym, że wybierasz akurat tego konkretnego terapeutę, bo z jakiegoś powodu przeczuwasz, że ta osoba ma to coś, że to właśnie ona cię zaprowadzi tam, gdzie potrzebujesz, że to przy jej pomocy coś się dla ciebie ważnego wydarzy – to jest w pełni twój wybór, twoja decyzja. To jest ważny moment zaufania samej sobie. W procesie bycia terapeutą zawiera się doświadczenie dotknięcia siebie i wejścia głęboko w siebie. Jeśli nie masz na to gotowości i decyzji to możesz zdobywać najdoskonalsze narzędzia ale i tak one nie będą dotykać tego najważniejszego. Sednem pracy terapeutycznej jest odkrycie swoich metaumiejętności, czyli swojej unikalnej jakości, która w połączeniu z umiejętnościami i doświadczeniem daje niepowtarzalny charakter. Jak charakter pisma. Nie do podrobienia. Jest to „to coś”, po co przychodzą do mnie ludzie. Najczęściej przychodzą do osoby – nie do metody.

Z: Na studiach uczono nas, że pacjenci przychodzą głównie po to, żeby zbudować dobre relacje z rodzicami czyli w terapeucie szukają dobrego rodzica. Czuję, że teraz często jest inaczej. Jeżeli jednak wybieram terapeutę z roli dziecka to rzeczywiście jedynym kryterium może być ilość dyplomów na ścianie jego gabinetu, bo boję się że ktoś mnie znowu skrzywdzi, dlatego wybieram największy autorytet. Jeśli dojrzałam do terapii rozwojowej szukam czegoś ,,co mnie zawoła” np. pacjenci, którzy wybierają mnie często tłumaczą, że poruszyło czy zaintrygowało ich jakieś zdanie w mojej książce czy artykule.

AR: Często ten wybór nie jest możliwy do logicznego uzasadnienia, bardziej jest to rodzaj przeczucia, że tam znajdę to, czego szukam i ta konkretna osoba mnie tam zaprowadzi. Nie zatrzymujemy się już jedynie na historii rodzinnej – bo tam się coś wydarzyło i dlatego mam poczucie jakiegoś braku czy cierpienia. Jest też przeszłość rodowa, kolektywna i jest też sfera duchowa. Niby w moim życiu jest wszystko dobrze ale pod spodem jest jakieś ale, które nie daje mi spokoju…

Z: Opowiedz o terapii dotykającej duchowości, dlaczego to takie ważne?

AR: W warstwie duchowej jest coś, co jest niezniszczalne, pewien rodzaj esencji, która wciąż może się odradzać – w baśniach to są kości. W warstwie duchowej zawiera się cykl życia i śmierci. Jest tam też taki wzór – kod, który można nazwać zdrowiem, tak szeroko rozumianym. W pracy z ciałem np. podczas masażu Lomi Lomi Nui czy terapii czaszkowo-krzyżowej przypominamy ciału zapis zdrowia. Wtedy ono już wie jak znaleźć ponownie drogę do tego stanu. W terapii również dążymy do symbolu zdrowia czyli czegoś do czego człowiek idzie, bo czegoś mu brakuje, coś boli, za czymś tęskni. Samo to, że on już to czuje jest wskazówką, że wie czego nie ma, czego zabrakło. To jest ten moment, żeby pójść do kogoś kto poprowadzi. Każda rana wie jakiego uzdrowienia potrzebuje.

Z: Takie podejście sprawia, że pacjent nie czuje się totalnie bezradny, w roli: terapeuta wie a ja nie. Jest szansa na wspólną wędrówkę. My terapeuci również się od pacjentów uczymy,dowiadujemy mnóstwo na swój temat, przy okazji narracji pacjenta coś ważnego w nas się otwiera. Jeżeli sesja jest spotkaniem dwojga ludzi to obydwie strony powinny być otwarte na siebie nawzajem.

AR: Tak jak w baśni gdzie każdy jest bohaterem, który ma swoją drogę do przejścia. W mojej pracy jest to spotkanie dwóch światów. Zależy mi, żeby jak najlepiej poznać świat tego drugiego człowieka. W tym jego świecie coś jest możliwe, coś jest niemożliwe, tam są jakieś zasady wynikające z jego historii, z kultury, z religii, z tego wszystkiego w czym był, co sprawiło, że jego świat tak się właśnie zbudował. Patrzę na to: ,,Acha, to tak wygląda twój świat. To gdzie ty chcesz dojść?”. Wspólnie sprawdzamy co jest możliwe na ten czas. Te mikro decyzje podejmuje klient; czy będzie chciał zmieniać przekonania, zaglądać tam gdzie boli. Ja mogę być tylko przewodnikiem, sprawić żeby mógł popatrzeć na swój świat z metapoziomu, bo wtedy widać inaczej, więcej, łatwiej podjąć decyzje, zobaczyć wyjście.

Z: Pojawił mi się taki obrazek; małe dziecko przychodzi do mamy i żali się, że coś mu się popsuło, nie udało itp. Terapeuta – matka mówi: ,,Zrób tak i tak’’. A terapeuta pracujący z duszą bierze malca za rękę i mówi: ,,Chodź, razem sprawdzimy co tam się stało’’.

AR: Dotykamy ważnego mitu o terapeutach, że oni mają wszystko wiedzieć i być kryształowi. Kiedy jako terapeuci ulegamy mu powstaje blokada, by zaglądać w swoją „ranę uzdrowiciela” – miejsce niedoskonałe, bolące, trudne, ale moje, prawdziwe. Żeby odkryć swoje metaumiejetnosci potrzebujemy spotkać się z tą największą raną, bo tam jest największa moc.

Z: Jak znaleźć najlepszego, na ten moment, terapeutę dla siebie?

AR: Idź za tym co czujesz i sprawdź co cię przyciąga do tego konkretnego terapeuty i czy faktycznie znajdziesz tam to czego szukasz. To się zwykle daje sprawdzić na pierwszym spotkaniu, w trakcie rozmowy. Czasami mówię swoim pacjentom, że jestem przez nich wynajmowana, jestem takim narzędziem dzięki któremu mogą sięgnąć w miejsca, które są dla nich ważne lub niedostępne; wiem jakie zadać pytania które tam zaprowadzą, pokazać inny rodzaj perspektywy. Ja i pacjent stajemy się tandemem do tego, by sprawdzać, badać, zmieniać. Prowadzi mnie również to, że z jakiegoś powodu ten człowiek przychodzi właśnie do mnie, ufam że dokładnie wie czego potrzebuje, jakie to ma być, co będzie tym brakującym elementem czy tym, co uzdrowi. Moim zadaniem jest stanąć dokładnie w tym miejscu, dowiedzieć się jakiego uzdrowienia, jakich słów on potrzebuje. To jest badanie też moich ograniczeń, mojej elastyczności, co jestem w stanie zrobić ja jako ja.

Z: Porozmawiajmy chwilkę o ciszy w terapii (powiedziałaś że pracujesz z ciszą) ale też o ciszy na co dzień, w życiu każdego z nas, ciszy która pozwala nam się skontaktować z duszą.

AR: Żyjemy w świecie w którym jest duże przyzwolenie a nawet oczekiwanie na to, żeby działać, żeby być w ruchu, w intensywności, w poczuciu więcej, mocniej, szybciej. Zapominamy o zatrzymaniu, ciszy, ciemności – to są stany, które też istnieją i są komplementarne do tego bycia w działaniu. Pracuję z ciszą. Na sesji to są momenty pauzy, zatrzymania się, pobycia, które prowadzą gdzieś głębiej. To jest taki magiczny moment, żeby poszukać, poczuć, żeby nie zagadać tego co się czuje, nie ubrać w słowa czegoś, co jest tylko w doświadczeniu. To są te momenty w życiu przez które najbardziej, najłatwiej a jednocześnie najtrudniej skontaktować się z głębokim, mistycznym stanem, tym czymś więcej, dalej i głębiej. Łatwo ich nie zauważyć, bo świat przynosi nam mnóstwo działań i gotowych rozwiązań, byleby nie być w tej ciszy, w zatrzymaniu.Z: W jaki sposób można samemu odkryć swoją równowagę pomiędzy byciem w tym działaniu, stymulacji a byciem w zatrzymaniu i ciszy? Jak sprawdzić ile potrzebuję ciszy a ile bycia aktywnie w świecie?

AR: Jest kilka kroków do tego. Pierwszy: czy ja mogę sobie na to pozwolić? Drugi to jest sprawdzanie, szukanie w życiu swojego rytmu. Dopiero wtedy sprawdzam co jest możliwe w moim życiu, żebym była w zgodzie ze swoim rytmem. Ciało daje nam sygnały, ile potrzebujemy ciszy a ile działania. Trzeba go uważnie wysłuchać. Wprowadzanie swojego rytmu nie musi się odbywać jak jakaś wielka rewolucja, nie muszę totalnie przeorganizować swojego życia. To mogą być drobne, codzienne działania, które będą w tym pomagać. Na przykład stałe pory posiłków i snu najlepiej przed 22.00. To są również drobne czynności, które można wpleść w codzienne działania typu: uważna kąpiel czy świadomy prysznic. Uwielbiam brać kąpiel w ciemności. Ciemność pomaga w sposób naturalny zresetować bodźce dnia codziennego.

Z: Niektórym bycie w ciszy wcale nie kojarzy się dobrze: kiedy zatrzymuję się, przestaję robić te wszystkie bardzo ważne rzeczy to zaczynamy słyszeć siebie, a to może straszyć.

AR: Dlatego nie chodzi o to, żeby z dnia na dzień przeprowadzić się do jaskini i prowadzić ascetyczny tryb życia. Wystarczy, że będę skupiać się tylko na jednej aktywności np. kiedy czytam książkę nie zajmuję się równocześnie śledzeniem face booka.

Z: Stopniowo wprowadzam ciszę w swoje życie.

AR: I sprawdzam jak mi z tym jest. Kiedy idę na spacer to jestem obecna na spacerze: czuję swoje stopy, patrzę na niebo, na drzewa i sprawdzam co to zmienia, kiedy faktycznie jestem obecna w tym co tu i teraz. Zwykle próbujemy zoptymalizować czas; spacer to przy okazji zrobię zakupy, albo posłucham podcasta itp. Zapominamy o tym, że potrzebujemy również czasu na zintegrowanie i przetworzenie tego wszystkiego co chłoniemy. Popularnym współcześnie syndromem jest przymus nieustannego bycia w rozwoju. Bez możliwości zintegrowania tego wszystkiego, wprowadzenia w życie to nie ma sensu i niczego nie wnosi do naszego życia.

Z: Cisza to jest doświadczanie a potem integracja tego wszystkiego czego doświadczyliśmy?

AR: Najważniejsza jest sama świadomość, że te pauzy są niezbędne. Kiedy mówimy również są te mikro ułamki ciszy na zaczerpniecie oddechu, kiedy piszemy to są te puste miejsca. To są też przerwy w cyklu oddechu: wdech – zatrzymanie – wydech – zatrzymanie.

Z: Czy cisza jest językiem duszy?

AR: Może być drzwiami do spotkania z duszą. Otwiera moment, w którym można zobaczyć, poczuć, usłyszeć to coś więcej co prowadzi. Poczuć że jestem częścią czegoś większego.

Z: Jak wyczuwasz w trakcie sesji te momenty kiedy potrzeba ciszy?

AR: Czasami potrzebuję ciszy dla siebie, żeby poczuć co powiedzieć i czy w ogóle coś mówić. To są ważne dla mnie momenty, faktycznie z tej ciszy czerpię. Kiedy słucham pacjenta czuję kiedy jemu jest potrzebna cisza, kiedy jest ten moment gdy słowa nic nie wniosą. Cisza zrobi przestrzeń na to, że ten człowiek będzie mógł sobie jeszcze w tym czymś pobyć, oswoić się z tym co się wydarzyło.

Z: Dlaczego boimy się ciszy?

AR: No właśnie dlatego, że w ciszy tyle można usłyszeć. Ten lęk może się wiązać z tym, że to w środku tak długo nie było widziane, usłyszane.

Z: Terapeuci boją się ciszy bo czują się w obowiązku reagować, interpretować, zadawać kolejne pytania.

AR: Tak, to jest syndrom: muszę wiedzieć a słowa są wyznacznikiem mojej wiedzy, profesjonalizmu, kompetencji. W świecie nie ma miejsca na: nie wiem a ,,nie wiem” daje przestrzeń, możliwości. Z tego ,,nie wiem” może się urodzić coś bardzo głębokiego, nieprzewidywalnego przez głowę.

Z: Coraz częściej obserwuję, że sesja jest dla pacjenta takim momentem zatrzymania się w biegu, pobyciu z samym sobą w obecności drugiego człowieka, który to przyjmie. Bywa, że pacjent wychodzi z gabinetu i nawet nie potrafi nazwać słowami co takiego wydarzyło się na sesji ale czuje, że to było ważne.

AR: Taka sesja otwiera piękną przestrzeń do wspólnego wędrowania, odkrywania jakiejś tajemnicy. Dzięki temu można powędrować do takich warstw, do których wiedząc nigdy by się nie trafiło. Bo jak już coś wiesz to wiesz i nie ma nic do odkrycia.